sobota, 28 grudnia 2013

Come on! Leave him dude! He's barely breathing



Kiedy się obudziłam, doznałam szoku. Po pierwsze, rozsadzało mi czaszkę, a po drugie, nie wiedziałam, gdzie jestem? Cholera jasna, pewnie jakiś gwałciciel sprowadził mnie do swojego domku i dobierał się do mnie!
Otworzyłam leniwie oczy i pierwsze, co przykuło moją uwagę to koszulka, którą miałam na sobie. Była męska i pachniała… Harrym? O Boże! Byłam wczoraj tak zalana, że nawet nie pamiętam…? Nie to się nie wydarzyło.
Nagle ktoś obok mnie się poruszył.
-Aaaa! –wrzasnęłam, przykrywając się kołdrą po szyję.
Tak naciągnęłam  kołdrę, że mój towarzysz się również zerwał się na równe nogi.
-Czemu krzyczysz?! –zawołał. 
-Bo leżę z tobą w łóżku! –odkrzyknęłam, równie zdenerwowana. –Czy my…?
Harry parsknął śmiechem, siadając na łóżku.
-Nie, a chciałabyś? –poruszył zabawnie brwami.
Spiorunowałam go wzrokiem i wstałam z łóżka.
Stanęłam przed lusterkiem i kiedy zobaczyłam moje odbicie bardzo, ale to bardzo się przestraszyłam. Miałam rozmytą kredkę wokół oczu, a na czole zostały smugi po fluidzie. Na głowie miałam, jedno, wielkie siano. 
Myślę, że najadłoby się kilka królików.
Weszłam do łazienki i zmyłam z siebie resztki makijażu i poprawiłam włosy szczotką, którą znalazłam na półce.
-Gdzie idziesz? –spytał, kiedy ruszyłam do wyjścia.
-Na dół, muszę zaraz iść… -oznajmiłam.
-A nie chcesz, żebym się ogrzał? –zapytał, uśmiechając się zadziornie.
Wytrzeszczyłam oczy, odwracając się do niego. 
-Nie ważne –machnął ręką i padł na łóżko.
Dlaczego musiałam się tak napić? Dlaczego teraz niczego nie pamiętam? Założę się, że pierdolnęłam coś głupiego, niestosownego i… Na pewno dwuznacznego, ale wiedziałam, że on mi nie powie, co się wczoraj stało i jak trafiłam do ich domu. Film mi się urwał, po tym jak razem z Perrie, wracając do loży położyłyśmy się na jakimś stole. I to tyle. Co było dalej? Nie jestem wstanie sobie przypomnieć, 
ale byłam ciekawa, co się działo. Na pewno było ostro.
Zeszłam po schodach na dół, gdzie zastałam pozostałych. Wszyscy zajmowali się czymś.
-Jak to się dziadostwo włącza? –warknęła Perrie, uderzając w radio.
-Bez nerwów, blondi –zaśmiał się Louis i włączył urządzenie.
Edwards zdziwiona, zmarszczyła brwi i odeszła.
Nagle z głośników wydobył się dźwięk piosenki Taylor Swift „I Knew You Were 
Trouble”.
Przywitałam się z każdym przekrzykując muzykę. Nie byłam pewna, czy Perrie już wytrzeźwiała, bo trzymała w ręce drewnianą łyżkę i śpiewała refren. Usiadłam na blacie obok Nialla i obserwowałam, jak blondynka dobrze się bawi.
Wczorajszy wieczór, chociaż za bardzo go nie pamiętam, był naprawdę fajny. Poznałam świetnych ludzi, którzy co chwile sprawiali, że na mojej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech. Byli tacy zgrani… Od razu gorzej mi się robiło, kiedy powracałam myślami do pustego pokoju hotelowego. Musiałam tą piosenkę jak 
najszybciej skończyć i wrócić do domu. Zostało dwa tygodnie do świąt, a ja nie mam żadnych prezentów, zupełnie nic!
-Kurwa, wyłącz to! –zawołał Harry schodząc po schodach.
Posłał wszystkim groźne spojrzenie i opadł na kanapie.
Razem z Niallem parsknęliśmy pod nosem, a ja zeskoczyłam z blatu i pod głosiłam piosenkę.
-Giselle Diaz, zabiję cię! –krzyknął Harold i zaśmiał się patrząc na mnie. 




*
  

Przechadzałam się między półkami w Tesco, szukając czegoś na kolacje.
Hotelowa restauracja była naprawdę w porządku, ale miałam dość jedzenie homarów, przegrzebków, czy co tam jeszcze jest. Dla mnie to jedzenie było trochę za bardzo 
wykwintne. Miałam ochotę na coś bardzo kalorycznego i postanowiłam zrobić makaron.
Wisiałam na telefonie od dziesięciu minut rozmawiając z Lauren o planie na następne dni.
-Jutro możemy odwiedzić „Przyjazny Dom Dziecka” –zaproponowała, na co niemal od razu przystałam.
Takie miejsca, jak szpitale dziecięce, czy właśnie domy dziecka, były dla mnie najlepszym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Czemu? Te dzieci, 
prawdopodobnie nie wiedziały, co znaczy „mama”. Nie wiedziały, co to rodzina i jak to jest spędzać różne święta razem. Nikt nie darzy ich prawdziwą miłością, nikt nie powtarza im codziennie, że ich kocha. Dla mnie rodzina jest najważniejsza, więc nie wyobrażam sobie, chociaż jednego dnia, w którym nie porozmawiam z mamą albo Kendall.
-Pojutrze masz wywiad w telewizji śniadaniowej „Good Morning Britain” –ciągnęła dalej.
Słuchałam ją jednym uchem, bo nie mogłam zdecydować 
się, który rodzaj makaronu wybrać. Gwiazdki były przeurocze, ale myślę, że za dziecinne i za małe do spaghetti.
 -Gigi słuchasz mnie? –zdenerwowała się.
-Słucham, słucham –oprzytomniałam. –Kokardki, czy nitki?  
Zaklęła pod nosem, na co się zaśmiałam i wzięłam nitki. Wszystko już miałam w koszyku, więc udałam się prosto do kasy.
-Gigi, nie myślałaś o tym, żeby kupić tu mieszkania? –spytała spokojnym głosem.
Zmarszczyłam brwi.
-Nigdy! –zaprzeczyłam. –Chcę jak najszybciej opuścić Europę i wrócić do domu.
-Wierzę, że jest ci trudno, ale…-zająknęła się.
Czy ona się denerwowała? Czułam, że zaraz coś się stanie. To taki dar, medium, po mamie.
-Lauren, mów! –ponagliłam ją i wystawiłam zakupy na taśmę.
-Bo… Obawiam się, że… Nie będziesz mogła wrócić na święta do LA –westchnęła, 
łamiącym się głosem.
Na początku mnie zatkało. Nie mogłam złożyć nic sensownego, po prostu nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. I dlaczego?
-Dlaczego? –spytałam cicho, odbierając od kasjerki resztę i paragon.
Skierowałam się do parkingu podziemnego, gdzie czekał na mnie samochód.
Wpakowałam zakupy do bagażnika i wsiadłam do środka.
-Simon chciał, żeby piosenka została wydana w Wigilie, a ty masz ją zaśpiewać, następnego dnia na żywo w wywiadzie z „E! News” –wyjaśniła smutnym głosem.
W tamtym momencie byłam wściekła, nie na Lauren, ale na pieprzonego Simona. Nie miał prawa zabraniać mi wrócić do domu na święta, a tym bardziej planować coś, o czym nie miałam pojęcia. To był cios poniżej pasa!
-Żartujesz, tak? –parsknęłam.
-Przykro mi, Giselle –mruknęła. –Nie mam wpływu na to, co on postanowi. Wiesz, że gdybym ja się tym zajmowała, to już dawno mogłabyś być w domu.
-Rozumiem –przygryzłam wargę. –Zadzwonię później.
-W porządku –rzuciła. –Jutro po odwiedzinach w domu dziecka, rozglądniemy się za czymś. Nie możesz cały czas mieszkać w hotelu.
Rzuciłam telefon na fotel obok i głośno westchnęłam. To była naprawdę zła wiadomość. Nie oczekiwałam takiego obrotu spraw i nie sądziłam, że to wszystko potoczy się, tak źle. Nie chciałam tego, dlaczego więc on to zrobił?!
Miałam ochotę jechać do tej cholernej wytwórni i nawtykać mu! Niestety kontrakt, to kontrakt. Nic nie poradzę.
Po piętnastu minutach byłam pod hotelem.
Nawet, kiedy wróciłam do apartamentu, nie docierało do mnie to, że zostanę tu do Bożego Narodzenia. Nigdy więcej, żadnych kontraktów z Simonem Cowellem. To miasto naprawdę sprowadza na mnie same nieszczęścia. Dlaczego!?
Kiedy wrzuciłam makaron do gotującej się wody, usłyszałam charakterystyczny dzwonek Skype’a. Kiedy odebrałam na wyświetlaczu pojawili się rodzice z Kim i Kendall.
Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Dopiero wtedy doszło do mnie to, jak bardzo za nimi tęskniłam.
-Nasza kochana gwiazdka! –zawołała Kim machając do mnie.
Zaśmiałam się sztucznie. Nawet wspólna rozmowa nie poprawiła mi humoru. Byłam zmuszona im powiedzieć i nie chciałam przeciągać. To nie miało sensu.
-Co się stało? –zapytała Kendall, marszcząc brwi.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam im całą historię.
Nie zmuszałam ich do tego, żeby przyjechali, nawet tego nie proponowałam, bo wiedziałam, że rodzinną tradycją jest spędzenie świąt w domu rodziców, w Malibu. Byłam skazana na spędzenie świąt sama oglądając „Pretty Woman”.
Niech to szlag!
-Przepraszam, nie wiedziałam, że tak wyjdzie –mruknęłam, opierając się o blat stołu.
-Nic się nie stało, wykombinujemy coś –uśmiechnęła się mama. –Nie będziesz sama na święta w tym wielkim mieście.
-Co masz na myśli? –zmarszczyłam czoło.
-Ja wiem! –zawołała Kim i zaśmiała się głośno. –Święta w Londynie, siostra!
Parsknęłam śmiechem, widząc jak podniecona jest, Kim na wiadomość mamy.
Ona miała 27 lat i za kilka tygodni miała urodzić dziecko. Nie mieściło mi się w głowie, że czasami była taka… Tępa.
-Nie mogę was o to prosić –pokręciłam głową. –To jest szalone!
-Nikt cię nie pytał o zdanie –wtrąciła Ken. –Postanowione i już!
-Wszyscy chcecie to przylecieć? –roześmiałam się. To było absurdalne i nie miało szansy się wydarzyć.
-A, co to za święta bez rodziny? –zapytała mama.



*
Rozmawialiśmy przez dwie godziny. Lauren, w którymś momencie też do nas dołączyła i obie siedziałyśmy przed laptopem zajadając się spaghetti. Równocześnie wszystko ustaliłyśmy, co do świąt. Wszyscy mieli przylecieć w Wigilię. Khloe z Lamarem i Masonem, postanowili już zostać do świąt i kuzynka, miała pomóc mi z przygotowaniem jedzenie.
Byłam bardzo podekscytowana, nie sądziłam, że to wszystko potoczy się tak gładko. Byłam szczęśliwa, bo miałam rodzinę, która zrobi wszystko, żebyśmy byli razem.
Mieszkanie trzeba było obejrzeć, jak najszybciej.
O jedenastej Lauren poszła do swojego pokoju, a ja byłam padnięta i marzyłam o tym, żeby położyć się do łóżka.
Wyłączyłam telewizor i w tamtym momencie zadzwonił mój telefon. Byłam lekko zdziwiona, kiedy ujrzałam nazwę Harry’ego. Czego chciał o tej godzinie?
-Gigi? –w słuchawce rozbrzmiał jego głos.
-Słucham? –spytałam trochę zirytowana.
Byłam bardzo zmęczona, a zmęczona Giselle, to zła Giselle. Warto zapamiętać.
-Wiesz, co? Ja nie wiem, gdzie jestem totalnie! –wybełkotał do słuchawki, nie powstrzymując śmiechu.
Był pijany… Tego mi brakowało. Zalany Harry, który prawdopodobnie nie wiedział, co się dzieje. Jak można pić dwa dni pod rząd? Nie rozumiem tego.
-I tak myślałem, że…-przeciągnął, śmiejąc się.
-Do rzeczy, Harry –ponagliłam go.
-Przyjechałabyś po mnie? Tak bardzo, bardzo proszę –skomlił do słuchawki.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Byłam drugi raz w Londynie i nie za bardzo orientowałam się, gdzie, co jest i tym bardziej nie wiedziałam, gdzie on się znajduję. To jak szukać igły w stogu siana.
-Ja, nawet nie wiem, gdzie ty jesteś –zauważyłam, przeczesując włosy palcami. 
-Paddington Street 16 340 –wyrecytował. –Przeczytałem to z tabliczki, jest taka niebieska…
To było śmiechu warte, on zachowywał się, jakby był zjarany.
-Zaraz będę –westchnęłam i ruszyłam do holu.
-Jesteś kochana… -wymruczał. –Czy to było seksowne? Tak sądzę.
-Nie poleciałam na to –odparłam i rozłączyłam się.

*

Klub, czy pub albo cholera wie, co znajdowało się dobre półgodziny od centrum Londynu.
Nie mam zielonego pojęcia, co on tam robił i z kim był, ale fakt jeden. Błądziłam o północy po obcym mi mieście w poszukiwaniu Harry’ego Stylesa.
Gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu, że będę to robić, to chyba zeszłabym ze śmiechu, a teraz? Faktycznie to się dzieje!
W końcu ujrzałam go opartego o budynek. Ręce miał schowane w beżowej budrysówce. Lekko podobnej do mojego kożucha.
Zaparkowałam samochód na krawężniku. Było cholernie zimno i ani żywej duszy na tym.. Deptaku, czy co to było.
Ale miejsce, w którym był Harry to straszna speluna. Nieciekawa okolica, chciałam jak najszybciej stamtąd spieprzać.
Schowałam dłonie do kieszenie i w szybkim tempie doszłam do niego.
-Giselle, mordeczko moja! –rozłożył ręce i jedną wskazał na mnie. 
-Uspokój się! –próbowałam powstrzymać śmiech wydobywający się z moich ust. –Jedziemy!
-Tak jest, psze pani! –zasalutował i znowu parsknął śmiechem.
Wzięłam go pod ramię i próbowałam szybko wrócić do samochodu. Niestety to było niewykonalne. Harry wlekł się niemiłosiernie. Podziwiał każdy krzaczek i mówił mi, jak wygląda, jakbym była ślepa. Nie byłam!
Nagle zauważyłam kątem oka, dwóch mężczyzn. Jeden leżał na ziemi, a drugi okładał go pięściami. Obaj byli bardzo umięśnieni i bałam się, jakkolwiek zareagować zwłaszcza, że Harry był pijany. A może jeden z nich miał nóż?
Harry obrócił głowę i dostrzegł ich. O nie!
-Nie odzywaj się, idziemy szybciej –syknęłam i pociągnęłam go za rękaw, ale on się zatrzymał.
-Ta zostaw go stary, on ledwo dycha –machnął ręka Styles, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.
Nagle napastnik odwrócił się w naszą stronę i zdenerwowany podszedł do Harry’ego. Nie, błagam! To musiało mieć złe zakończenie, nie wyobrażałam sobie tego inaczej.
Mężczyzna zamachnął się i uderzył pięścią w twarz Stylesa. Cholera jasna!
Po chwili oboje zaczęli się naparzać.
-Puść go albo zadzwonię na policję i zeznam wszystko, co zrobiłeś –odciągnęłam Harry’ego, od bruneta.

Mężczyzna odsunął się, a ja wykorzystałam okazja i pociągnęłam Stylesa, za sobą do samochodu. 



Elie: Przepraszam, że tak długo czekaliście, dziękuje za 11 komentarzy, to naprawdę miło. Jestem bardzo wdzięczna, mam nadzieję, że teraz będzie ich coraz więcej, a to nie było jednorazowo. 
Proszę również osoby, które piszą z Anonima, żeby się podpisywały. 
Jak podoba się ten rozdział? Mam nadzieję, że trochę poprawił wam humor.
A po świętach? Muszę się przyznać, że mam wyrzutu sumienia, bo wpierniczyłam trzy kawałki sernika ;/
Całusy ; *

niedziela, 22 grudnia 2013

Merry Christmas everyone!

Wiem, że pewnie myslałyście iż to nowy rozdział, ale niestety. Przed świętami nie zamierzam dodać rozdziału, co wynika z ilości komentarzy. Po prostu trochę tracę sens, widząc że tylko 6 osób jest w stanie napisać głupi komentarz, informując mnie, że czytają. Naprawdę nie sądzę, że to zabiera tak dużo waszego czasu, No ale cóż...
Chciałam Wam tylko złożyć życzenia. Mam nadzieje, że te święta spędzić z rodziną. Przytyjecie, będziecie sie cieszyć czasem z rodzina i ten czas będzie dla was udany. A także pijanego Sylwka! Mam nadzieje, że tą przerwę świąteczną wykorzystacie najlepiej jak potraficie!
Merry Christmas and Happy New Year!
Kisses! ;*

środa, 18 grudnia 2013

Come here and warm me.


-Giselle –poczułam jak ktoś szturcha mnie w ramię.
Leniwie otworzyłam oczy, po czym zamrugałam kilkakrotnie, żeby złapać ostrość.
Nade mną pochylał się Harry, trzymający w dłoni kubek z kawą.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, na kanapie. Tak, zasnęliśmy w studiu i tak, byłam cholernie niewyspana. A jak to się stało? Nie miałam siły wracać z powrotem do hotelu, a nie miałam tu samochodu. Gdybym wyszła razem z Harrym, pewnie by nas złapali i wolałam nie ryzykować. Styles zaoferował, że zostanie ze mną i w ten sposób zasnęliśmy na kanapie w studiu.
Było bardzo zabawnie, bo kiedy położyliśmy się i zgasiliśmy światło, nagle ode chciało nam się spać i zaczęliśmy opowiadać sobie historie z dzieciństwa i nieźle się ubawiłam, kiedy Harry opowiadał o tym, jak zszywka wbiła mu się w jego przystojniaka.
-Nie śmiej się, to było bolesne! –skarcił mnie. 
-Tylko ty mogłeś to zrobić –parsknęłam, kolejną salwą śmiechu. –Jak można być takim cymbałem?
-Posłuchaj, pierwszy raz się upiłem i nie myślałem racjonalnie –usprawiedliwiał się. –Cóż… Założę się, że ty też masz ciekawe przeżycie z razu, kiedy pierwszy raz się upiłaś.
-To było rok temu i nie prawda –zaczęłam się wykręcać.
I jednak się ugięłam i opowiedziałam mu o tym, jak po grze w butelce nawalona wybiegłam tylko w stringach na ulicę.
To było strasznie upokarzające i nie mogłam uwierzyć, że mu o tym powiedziałam.
On również się ze mnie śmiał, więc byliśmy kwita.
Na to wspomnienie zaśmiałam się pod nosem i wróciłam do rzeczywistości.
Harry podał mi kawę i usiadł obok.
-Idziemy coś zjeść? –spytał. –Na dole jest mała restauracja.
Kiwnęłam głową przyglądając się jego pociągłej twarzy.
Był piękny… Ale czy mogłam go tak nazywać? Mężczyzna powinien być przystojny, nie piękny. Ale dla mnie był piękny. Miał wyraźne rysy twarzy, pełne malinowe usta i niesamowicie żywe oczy, z których mogłam odczytać jego każde emocje. Kryło się w nich szczęście, radość, może zakłopotanie?
Różne odczucia, których ja również nie mogłam rozszyfrować, ale wiedziałam, że były.
Zeszliśmy na dół i ruszyliśmy korytarzem wzdłuż. Na końcu znajdowało się wejście, a w środku całkiem sporo ludzi. Znaleźliśmy wolny stolik.
Wystrój był w ciemnych kolorach. Drewno na podłodze, krzesło i stoły z drewna. Ale dekoracje sprawiały, że czuło się w środku przytulnie i przyjemnie.
-Jak się czujesz w Londynie? –spytał upijając łyk kawy.
-Do dupy –westchnęłam, przewracając oczami.
-Dlaczego? –zaśmiał się, przeglądając kartę.
Podążyłam za jego czynem i zrobiłam to samo.
-Jestem tu sama, nie znam nikogo. Trudno mi –mruknęłam przeglądając dział sałatek.
-Znasz mnie –uśmiechnął się.
-To prawda, ale chyba nie zamierzasz mnie spędzać ze mną dwudziestu czterech godzin na dobę, nie? –uniosłam brew, znad menu.
-Gdybym mógł, to bym spróbował –roześmiał się. –Jesteś otwarta na nowe znajomości?
Zamknął kartę i odłożył ją na brzeg stolika.
Kiwnęłam głową, marszcząc brwi. Co on kombinował?
-Znam pewną dziewczynę, z którą mogłabyś się dogadać i jeśli masz dziś wieczorem czas, to mogłybyście wyskoczyć na imprezę –wyjaśnił.
To był totalny absurd!
-Harry, czy ty się słyszysz? Mówisz mi tu o obcej lasce, która na dodatek mnie nie zna.
-Uwierz mi, że bardzo by chciała cię poznać. Kojarzysz Perrie Edwards? –spytał.
Nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć. Bo czy jeśli nie odpowiedziałabym, że jej nie znam, uraziłabym go? A jeśli powiedziałabym, że znam to bym skłamała. Cholera jasna!
Pokręciłam niepewnie głową.
-W takim razie będzie okazja –klasnął w dłonie. –Polubicie się. Bądź wieczorem gotowa, przyjadę po ciebie.




*


Zastanawiałam się, co włożyć… Stałam w krótkim ręczniku owiniętym wokół swojego ciała, przed łóżkiem i przyglądałam się dwóm zestawom ciuchów na wieczór. W końcu postawiłam na krótkie czarne spodenki i białą koszulę z długim rękawem. Zostało jedno pytanie. Jak mam w tym wyjść, skoro na dworze jest -5? Cholera, ta pogoda mnie dobija. Poświęcę się. Wejdziemy szybko do samochodu i z samochodu do klubu.
Byłam zdenerwowana. Bałam się, jak zareaguje na mnie Perrie i w ogóle, skąd on ją znał? I czy ktoś jeszcze tam będzie? Nic nie wiedziałam. W każdym razie miałam nadzieję, że ten wieczór będzie udany, liczyłam na to.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Zgarnęłam włosy na prawe ramię i zapominając, że nadal jestem w ręczniku, otworzyłam drzwi.
Mało mi szczęka nie opadła. Wyglądał nieziemsko! Tak seksownie, jak jeszcze żaden facet w moim życiu. Żaden, którego poznałam.
Był ubrany czarne spodnie i koszulę, a także marynarkę. Na szyi miał zawieszony luźno szalik i włosy zaczesane do tyłu. Nie mogłam oderwać wzroku. Zupełnie zapomniałam o tym, że jestem prawie naga i stoję w progu apartamentu.
-Wow –wydusił z siebie, lustrując mnie wzrokiem.
Zarumieniłam się pod jego wzrokiem.
-Wejdź, muszę się tylko ubrać i jestem gotowa –oznajmiłam i zabrałam ciuchy z łóżka, po czym wpadłam do łazienki.
Szybko ubrałam się we wcześniej przygotowane ciuchy, przeczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Wyszukałam jeszcze, beżowe szpilki na platformie i mój strój był gotowy.
-Zamarzniesz, wiesz? –uśmiechnął się do mnie.
-Wolisz chodzić przy boku z jakąś wieśniarą, czy zadbaną osiemnastolatką? –zmierzyłam go wzrokiem.
-Tak, czy tak jesteś piękna –wzruszył ramionami.
Już nic nie rozumiałam. Komplementował mnie, tak często i tak wiarygodnie, że nie wiedziałam, co to może w końcu znaczyć? W każdym razie, miło było mi to słyszeć.
Schowałam do torebki dowód, telefon i inne potrzebne rzeczy, po kopertówki i ostatni raz się przejrzałam się w lustrze. Uważałam, że wyglądam odpowiednio, jak na imprezę. Czułam się ładna. Nie chodzi o to, że mam zawyżoną samoocenę, czy jestem powierzchowna, znałam swoją wartość.
Zjechaliśmy windą na parter i wyszliśmy przed hotel.
Byłam w szoku, kiedy zobaczyłam grupkę mężczyzn, za obiektami aparatów.
Przysłoniłam sobie lekko twarz włosami. Harry pogorszył sytuacje, kiedy położył dłoń na mojej talii i poprowadził do samochodu.
Stał trochę dalej, przynajmniej na tyle, żeby reporterzy się odpieprzyli.
Byłam trochę zdenerwowana, bo wiedziałam, co będzie mnie czekać już jutro, z samego rana.
Otworzyłam drzwi od strony pasażera i spojrzałam nad auto. Widok był niesamowity.
-Ekhm… Giselle? –obok mnie pojawił się Harry.
-Tak? –odwróciłam głowę w jego stronę.
-Tu jest miejsce kierowcy –zauważył, powstrzymując uśmiech.
Spojrzałam na siedzenie. Kierownica…
-Ugh… Nie znoszę tego kraju! –warknęłam pod nosem i obeszłam samochód dookoła.
Było mi strasznie zimno, to był zły pomysł się tak ubierać. W tamtym momencie sympatia do Londynu, spadła do minimum. Nagram płytę i spieprzam do LA.
Wsiadłam do samochodu, kiedy Harry odpalił silnik.
-No i co się cieszysz? –spoglądnęłam na niego, wkurzona.
-Ja? Ja nic nie robię –usprawiedliwiał się.
Spojrzałam na jego ściśnięte mięśnie na jego twarzy. Mało nie pękł ze śmiechu, a to wcale nie było zabawne. Po prostu się pomyliłam, to źle? Nie wytrzymam z nim.
Po dziesięciu minutach, znaleźliśmy się w centrum Londynu przed jednym z najbardziej ekskluzywnych klubów w tym mieście.
Przed wejściem stało dwóch, napakowanych ochroniarzy. Kolejka była niewielka. To było dla mnie zaskoczeniem, bo sądziłam, że skoro to jest znany klub, to będą tłumy, ale po chwili uświadomiłam sobie, że na pewno wielu osób tu nie wpuszczają i niektórzy rezygnują. To było błędne. Na ścianie wysiała tabliczka VIP. Jestem tumanem.
Pokazaliśmy dowody i weszliśmy do środka.  
Korytarzykiem, weszliśmy na zatłoczoną salę. Ludzie bawili się na sali, tańcząc lub ocierając się o siebie. Całowali się oparci o ściany albo inne różne rzeczy. Loże rozłożone było na wprost, na całą długość do sceny. Po prawej znajdował się duży bar.
Nagle jakiś blondyn pomachał, najwyraźniej, do Harry’ego. To nie była Perrie. Ona nie jest facetem, prawda? Dostrzegłam tam jeszcze kilka innych osób.
-Kto tam jeszcze jest? –spytałam, przyciągając do siebie Harry’ego, za jego rękaw.
-Niall, Louis, Zayn, Liam i Perrie –odpowiedział, wychylając się.
-Co?! –wrzasnęłam.
-Nie denerwuj się –uspokoił mnie. –Chyba się nie cykasz? Będzie fajnie Gigi, wyluzuj!
Popchnął mnie zachęcająco w tłum. Przeszliśmy między tłumami ludzi wprost do loży, w której siedzieli jego znajomi.
Teraz miałam pełny wgląd na wszystkich członków One Direction.
Blondyn, który wcześniej machał do Stylesa, włosy miał postawione do góry, na twarzy gościł szeroki uśmiech, a oczy świeciły mu się w świetle reflektorów.
Obok niego siedział brunet, z lekkim zarostem i wielkimi brązowymi oczami. Miał na szyi charakterystyczne znamię. Naprzeciwko mnie siedział Mulat, o kruczoczarnych włosach i czekoladowych oczach. W objęciach trzymał drobną blondynkę, o jasnych tlenionych włosach i niebieskich oczach.
No i jako ostatni po mojej lewej siedział brunet z lazurowymi oczami, szczeniackim uśmiechem i spodniach z podwiniętymi nogawkami.
-To jest Giselle –przedstawił mnie Harry.
Każdy uśmiechnął się do mnie, machając. Nie powiem, byli cholernie przystojni. Każdy z nich.
-Cześć Wam! -uśmiechnęłam się do nich. 
-Chodź, usiądź obok mnie –poklepał miejsce obok siebie, blondyn. –Liam nie bądź chamski, posuń swoją wielką dupę, żeby ta ślicznotka usiadła obok mnie.
Szturchnął Liama, w bok.
-Niall, nie popisuj się –skarcił go kolega. –Myślę, że ona prędzej poszła do łóżka z Perrie, niż z tobą do kina.
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet ja i Perrie, choć byłyśmy ofiarami żartu.
-A ja myślę, że powinniście się zamknąć, bo psujecie wieczór –odezwał się chłopak siedzący obok Harry’ego. Prawdopodobnie to był Louis.
Czyli chłopak Perrie to Zayn. Okej, czaję.
Po chwili barman przyniósł każdemu po kolorowym drinku.
Rozmowa trwała w najlepsze. Nie sądziłam, że tak szybko i łatwo znajdę z nimi wspólny język i uda mi się nawiązać kontakt. Chłopcy byli naprawdę sympatyczni, ale to z Perrie złapałam jakąś więź. Usiadłyśmy obok siebie i zaczęłyśmy rozmowę, chociaż blondi z początku była trochę nieśmiała.
Drink był bardzo słodki i gorzki za jednym razem. Na pewno miał wiele procentów, ale bardzo mi zasmakował.
-Oni są strasznie sztywni, jeśli chodzi o tańczenie na imprezach –wybełkotała Perrie, wypijając do dna trzeci kieliszek Martini.
-Właśnie widzę –westchnęłam, kończąc swojego.
W przeciwieństwie do Perrie byłam trzeźwa, przynajmniej bardziej niż ona. Edwards nie kontaktowała z rzeczywistością.
Chłopcy rozmawiali, o jakichś głupotach, jak samochodu zamiast bawić się. To było NU-DNE.
-Chodźmy się zabawić! –zawołała blondynka i wzięła mnie za rękę. Podążyłam za nią na parkiet, na środek między tańczącymi ludźmi.
Ruszałyśmy biodrami w rytm muzyki. Czułam się bardzo wyluzowana i chyba pijana? Muszę odstawić alkohol. Kilka razy w tygodniu piję, w końcu nie będę wiedziała, jak się nazywam.


*

-Czekaj, a jak się śpiewało „Happy Birthday”? –spytała, zalana Perrie na rękach u Zayna.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, bowiem to było absurdalne. Ale Perrie nie wiedziała, nawet gdzie jesteśmy. Ja w sumie też. Na pewno nie w moim pokoju hotelowym. Normalnie to bym była zdenerwowana, ale w tamtym momencie, miałam to w dupie.
Owinęłam mocniej nogi, wokół bioder Harry’ego i zacisnęłam dłonie na jego szyi.
-Gigi, udusisz mnie –wychrypiał Harry, wchodząc po schodach na górę.
Zachichotałam pod nosem.
-Gdzie jesteśmy? –wybełkotałam.
-W naszym wspólnym domu –odpowiedział.
-Mieszkamy razem? –zapytałam, marszcząc czoło.
Harry parsknął śmiechem i pokręcił głową.
Poprawiłam się na jego plecach, zaczęło mi się robić niewygodnie.
-To moje i chłopaków mieszkanie –sprostował.
-Aaa… -przeciągnęłam.
Nagle weszliśmy do jakiegoś pokoju, na pewno jego. Harry zapalił światło i postawił mnie na ziemi. Ściany były jasno-kremowe, na nich wisiały różne obrazy, oprawione w grubą, czarną ramkę. Po lewej stronie, stała szafa wnękowa i łóżko. Naprzeciwko brązowa komoda, a nad nią wisiał telewizor.
Dywan był bardzo miękki. Wciąż trzymając swoje szpilki w dłoni, rzuciłam się na łóżko.
-Przynieść ci jakąś koszulkę? –spytał. 
-Tak, twoją, poproszę –uśmiechnęłam się do niego słodko.
Wtedy nie wiedziałam, jak te słowa głupio brzmią.  Nie kontaktowałam ze światem i nie myślałam racjonalnie, ale podobało mi się to. Podobało mi się, że byłam przy nim taka swobodna i nie musiałam się martwić o to, co powiem. Zawsze mogłam zwalić na to, że byłam pijana.
Po chwili Harry położył obok mnie swoją, dużą koszulkę z napisem „Ramones”.
Weszłam do łazienki, która również znajdowała się w tym pokoju i zamieniłam koszulę na jego T-shirt, ale zostałam w swoich spodenkach. Były wygodne.
Zaplotłam sobie, luźnego warkocza na bok i wróciłam do pokoju.
Wskoczyłam pod kołdrę. Harry przyglądał mi się uważnie, jak układam sobie poduszkę.
-Chodź tu i ogrzej mnie –poprosiłam go, głosem małego dziecka.
Doprawdy, pijana brzmiałam żenująco.
-Boże Gigi szkoda, że tego nie nagrałem –parsknął śmiechem. –Uwierz mi, brzmiało to dwuznacznie.





Elie: Postanowiłam wcześniej dodać rozdział, miał się pojawić w piątek, ale jednak uznajmy to za świąteczny prezent. Dodam jeszcze jeden przed świętami, przynajmniej postaram się, więc spodziewajcie się w sobotę. 
Dziękuje Wam, kochane! Może to nie jest, to czego oczekiwałam, ale i tak się cieszę, że jest was więcej. No i przede wszystkim, dziękuje za prawie 2000 wyświetleń! Jesteście najlepsze!  ;* 
Dzisiaj, krótko, zwięźle i na temat. Dwa pytania.
Podoba się? Będzie Was więcej? 
Całusy ; *

niedziela, 15 grudnia 2013

For me you are the equivalent of the ideal




We trójkę z otwartymi buziami wpatrywałyśmy się, zszokowane, w ekran laptopa.
Jakieś piętnaście minut temu, Kim wpadła do mieszkania z laptopem w ręce i od razu pokazała wywiad z One Direction w „Good Morning Britian”.
To, co Harry powiedział, było… Wow! Byłam zaskoczona tym, jak swobodnie się wypowiedział na ten temat, chociaż był trochę zakłopotany, kiedy prezenter złapał go na „niestety”. W każdym razie, ja byłam zadowolona, że wszystko zostało wyjaśnione, przez oboje z nas. Mam nadzieję, że głupie wpisy na Twitterze, ucichną.
Teraz będę mogła w spokoju odetchnąć i zacząć się pakować. W Londynie miałam zostać dwa tygodnie, czyli wrócę dwa dni przed Wigilią.
W Los Angeles nie pada śnieg, więc nie jestem przyzwyczajona do minusowych temperatur tak, więc będzie to dla mnie trudne. Poza tym będę zmuszona mieszkać w hotelu, czego nie lubię. Obce łóżko, obcy pokój i ludzie. Będę tam sama… Bez najbliższych.
Byłam bardzo rodzinna i rodzina była dla mnie na pierwszym miejscu. Zawsze.
Dbałam o to, żebyśmy wszyscy trzymali się razem, ale to nie było trudne. Każdy troszczył się o siebie nawzajem. Wskoczylibyśmy za sobą w ogień.
-I zajebiście! –zawołałam, szczerząc się.
-Myślisz, że w to uwierzą? –spytała Kim, zamykając laptopa.
-Tak sądzę –odparłam, wyjmując z szafki karton soku.
-Zawsze mogliście grać… Harry jest seksowny –westchnęła Kim.
Ciąża źle jej robi. Robi się ckliwa i romantyczna, a nie powinna!

*

Zapięłam walizkę i westchnęłam głośno. Kendall opierała się o futrynę i ze smutkiem w oczach patrzyła na mnie.
Co z tego, że nie będzie mnie dwa tygodnie? Będę za nią cholernie tęsknić!
W Londynie będę tylko z Lauren. Z całym szacunkiem, ale ona ma czterdzieści lat! Nie może iść ze mną na imprezę, wyszaleć się i zaliczyć dzikie tańce. Może nadal w gra w niej młody duch, ale bez przesady.
Mam nadzieję, że jakimś cudem poznam kogoś albo Bóg mi ześle kogoś. Cokolwiek.
-Kocham cię –podeszłam do brunetki i mocno ją przytuliłam.
-Masz dzwonić –zagroziła i uśmiechnęła się. –I pisać i w ogóle, wszystko na raz.
Zaśmiałam się pod nosem. Szczerze było mi smutno, że musiałam opuścić dom i Ken. Miałam nadzieję, że spotka mnie tam coś przyjemnego i nie będę musiała żałować swojej decyzji.
Zeszłam ze swoimi tobołami na dół. Przed domem czekał samochód Lauren. Rzuciłam, ostatni raz, okiem na dom i stojącą w progu Kendall, po czym pomachałam jej i wpakowałam się do samochodu.
Uśmiechnęłam się do Lauren i założyłam okulary przeciwsłoneczne.

*

Kiedy wylądowałyśmy na lotnisku w Londynie, było jeszcze ciemno i do tego piąta rano. Przez okno widziałam ile śniegu leży na drogach i jak mocno wieje.
Muszę zainwestować w kożuch i ciepłe buty. Pogoda była przerażająca. Londyn jest piękny, ale latem. Kiedy jest ciepło, słonecznie i w ogóle. Nie znoszę zimy!
Kiedy wyszłyśmy z terminalu powitała mnie stuosobowa grupka fanów. Zrobiło mi się cieplej na sercu, widząc twarze dziewczyn i chłopaków. To miło z ich strony, że czekali z samego rana, żeby mnie zobaczyć. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Niesamowite!
-Cześć –przybijałam z każdym po kolei piątki.
-Gigi, mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie? –spytała rudowłosa.
Uśmiechnęłam się do niewysokiej dziewczyny i objęłam ją ramieniem.
-Uwielbiam cię! –krzyknął jakiś chłopak z tłumu.
Czułam się osaczona, co w pewnym sensie było dokuczliwe, bo nie mogłam nawet z nimi porozmawiać, co moim zdaniem było ważniejsze. Ale z nimi nie dało się dogadać. Ilekroć próbowałam coś powiedzieć, zaczynali piszczeć i nie dali mi dojść do słowa. To trochę wkurzające.
-Gigi, musimy iść –oznajmiła Lauren, biorąc mnie za rękę i w towarzystwie ochroniarzy, wyszliśmy bocznym wyjściem.
Głupio było mi ich zostawiać, po prostu dla mnie było to nie w porządku, ale nie chciałam denerwować Lauren, która była mocno zmęczona.
Chciałam szybko znaleźć się w łóżku, nawet hotelowym.
Kiedy czarny SUV stanął przed wielkim hotelem, podszedł do nas boy hotelowy i wziął bagaże równocześnie prowadząc nas do recepcji.
Niska blondynka, wręczyła kartę mi i Lauren, po czym zaprowadziła do windy.
Na dwudziestym trzecim piętrze znajdowało się pięć pokoi, ale nasze znajdowały się obok siebie.
Obie zamierzałyśmy się porządnie wyspać, więc kiedy tylko weszłam do wielkiego pokoju, nie zachwycałam się, jaki był piękny (a był), tylko rzuciłam się na łóżko i zamknęłam oczy.
Niestety nie dane było mi spać, gdyż zadzwonił mój telefon. Kris… Znaczy mama.
-Cześć, skarbie! –usłyszałam jej ciepły głos w słuchawce.
W tamtym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo za nią tęsknie. Niby mieszka w Malibu, a odkąd razem z Ken, przeprowadziłyśmy się do LA, rzadko się widujemy.
-Cześć, mamo –westchnęłam, przeciągając się.
-Wszystko w porządku, brzmisz jakbyś miała się rozkleić –jej ton zmienił się w zaniepokojony.
Kiedy wypowiedziała to zdanie, czułam, że jeśli się odezwę mój głos się załamie, a z oczu wypłyną łzy. Nie potrafiłam przed nią grać.
Źle się czułam z tym, że jestem sama w wielkim mieście bez rodziny i nie mam w nikim wsparcia, oprócz Lauren, która będzie zajęta spotkaniami.
-Wiedziałaś, z czym to się wiąże, prawda? Żałujesz? –spytała.
-Nie, nie żałuję –przełknęłam ślinę i otarłam łzy.
-Musisz być twarda, kochanie! Zawsze byłaś… Chyba nie dasz się jakimś Brytyjczykom? –starała się podnieść mnie na duchu.
-Nigdy! –zawołałam.
Nie lubiłam, kiedy Amerykanów porównywało się do Brytyjczyków i kiedy mówili, że są „tacy sami’’ albo „niczym się nie różnią”. To mnie cholernie wkurzało.
-Nie myślałaś o tym, że spotkać się z Khloe? –zaproponowała. –Jest w Londynie od tygodnia, razem z Masonem i Lamarem, na wycieczce.
Khloe to moja kuzynka. Córka, siostry mamy. Nasza cała rodzina mieszka w Malibu, tylko ja i Ken, się przeprowadziłyśmy, więc wiadomość, że Khlo jest w Anglii strasznie mnie zdziwiła i ucieszyła.
Chociaż jest naszą kuzynką, zawsze traktowałyśmy ją jak siostrę. Była starsza ode mnie o sześć lat, ale niby wiecznie młoda. Miała męża Lamara, wysokiego, ciemnoskórego byka. Znaczy ja go tak nazywałam. Był człowiekiem ze skóry i kości, tylko zawodowo grał w koszykówkę, więc był wysoki i umięśniony. Razem spłodzili czteroletniego Masona, która jest moim kochanym aniołkiem.
-Myślisz, że miałaby czas, żeby się ze mną spotkać? –spytałam.
-A ty miałabyś czas? –odbiła piłeczkę.

*

Kiedy wstałam, było w pół do pierwszej. Za oknami widziałam, że śnieg pada w najlepsze, a chodniki są pokryte warstwą puchu.
Nie byłam przyzwyczajona do ubierania kożucha i ciepłych butów, ale byłam zmuszona. Zima to mój wróg numer jeden.
Wygrzebałam z walizki parę dżinsów, białą koszulę i kremowy sweter.
O piątej byłam umówiona z Lauren i producentem, więc miałam czas, żeby spotkać się z Khloe. Ona również znalazła dla mnie czas. Umówiłyśmy się w jakiejś kawiarni, na ciastko i kawę.
Cieszyłam się, że ponownie ją zobaczę, nawet przed świętami.
Nałożyłam cienką warstwę pudru i delikatnie umalowałam oczy i musnęłam rzęsy tuszem.
Wróciłam do pokoju i jeszcze raz przeszukałam walizkę w poszukiwaniu kożucha i butów.
Jeszcze nigdy w życiu, nie byłam tak grubo ubrana. Buty były faktycznie ciepłe, a kurtka… Nigdy nie była mi taka potrzebna. Byłam w szoku! To, co działo się za oknem, było dla mnie abstrakcją.
Dopiłam filiżankę kawy i włożyłam ją do zlewu, po czym wzięłam torbę i wyszłam z apartamentu.
Kiedy wyszłam przed hotel, zerwał się silny wiatr i zawiał mi śniegiem po oczach.
Włożyłam na dłonie podobnego koloru, co kurtka ciepłe rękawiczki i ruszyłam do kawiarni.
Mniej-więcej wiedziałam, jak tam dojść. Znajdowała się kilka ulic dalej, po drugiej stronie.
Czułam jak było ślisko, więc ostrożnie starałam się stąpać po chodniku. Czułam, że telefon mi wibruje, więc wyjęłam go z torebki i spróbowałam odebrać, ale przez rękawiczki nie dało się.
Nagle noga mi się podwinęła i wylądowałam na ziemi. Byłam cholernie wkurzona.
-Pieprzony Londyn! –zaklęłam pod nosem.
Za plecami usłyszałam męski śmiech. Znałam ten śmiech.
-Widzę, że bardzo się cieszysz, że spadł śnieg, czyż nie? –spytał Harry, podając mi dłoń.
-Wal się! Nie znoszę zimy! –warknęłam i otrzepałam tyłek ze śniegu.
Gleba zaliczona, co jeszcze?
Zdjęłam rękawiczki, ale akurat telefon przestał dzwonić. Byłam pewna, że to Khlo, ale nie oddzwoniłam do niej. Nie chciałam przerywać tej chwili, a co dopiero ją kończyć.
-Co tu robisz? –zmarszczył brwi.
-Nie cieszysz się? –zrobiłam smutną minę.
-Cóż, racja. Mamy okazję pogadać, tym razem twarzą w twarz –zauważył i uśmiechnął się zadziornie. –Więc, co cię tu sprowadza?
-Powiedziałabym ci, gdybyś zaprosił mnie na kawę –mruknęłam, puszczając do niego oko.
-Chcesz, żeby zaprosił cię na randkę?
-Nie schlebiaj sobie, Harry –poklepałam go po ręce. –Chcę tylko, żebyś postawił mi dobrą kawę.
-Gdzie i kiedy? –spytał, rozkładając ręce.
-Zaskocz mnie –odparłam tajemniczo.
Ubrałam rękawiczki i odwróciłam się do niego plecami, po czym ruszyłam przed siebie.
-Gigi! –zawołał za mną.
Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie zwolniłam kroku. Serio chciałam, żeby to była niespodzianka, jeśli chciał to wiedzieć.
Przeszłam na drugą stronę ulicy i w zasięgu mojego wzroku pojawił się szyld „Douceur”.
To była ciekawa konfrontacja. Nie było świadków, natarczywych paparazzi, co mnie najbardziej cieszyło, bowiem obecność ich bardzo mnie denerwowała.
Spotkaliśmy się, jak starsi znajomi, to było fajne.
Pchnęłam duże, szklane drzwi kawiarni. Od wejścia przywitał mnie zapach wanilii i parzonej kawy.
Po chwili ujrzałam, jak brunetka macha do mnie. To była Khloe. Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam do stolika, strzepując śnieg z włosów.
Khloe pocałowała mnie w policzek na powitanie i usiadła na swoim miejscu, a ja naprzeciwko niej.
Zdjęłam tą piekielną kurtkę i położyłam na torbie obok siebie.
-Ale się zmieniłaś! –skomplementowała mój wygląd.
Uśmiechnęłam się do niej blado.
-Gigi, co jest nie tak? –upiła łyk kawy przez słomkę i podparła głowę na dwóch dłoniach, na stole. –Wiesz, że mnie nie okłamiesz?
Ścisnęła moją dłoń na stole.
-Nie odnajduję się tutaj –westchnęłam, odgarniając włosy. –Źle się czuję z tym, że nie ma tu nikogo z rodziny i nie mam, z kim porozmawiać. Chcę wrócić do domu i jednocześnie zostać tu i nagrać płytę.
-Nikt nie mówił, że będzie łatwo –zaczęła, patrząc mi w oczy. –Żeby osiągnąć sukces, trzeba wysiłku, wiele cierpliwości i odwagi. Jesteś niezwykle silną osobowością, wiesz? I nie zaprzeczaj, bo to ty występujesz na scenie przed tysiącami ludźmi. Ty rozdajesz autografy, piszesz doskonałe piosenki i komponujesz. Nikt nie daje czadu, na perkusji, tak jak ty. Nikt nie opiekuje się pianinem, tak jak ty. Jesteś jedyna w swoim rodzaju, Gigi. I kochamy cię, taką, jaką jesteś.
Uśmiechnęłam się do niej, lekko podniesiona na duchu.
-A jeśli będzie naprawdę źle, wystaw środkowy palec i krzyknij „pierdolcie się” –dodała. 
Wpadłyśmy w głupawkę.
Khloe zawsze potrafiła poprawić mi humor. Poza tym, zawsze była bardzo zabawna i ona na świętach, zarzucała świetnymi żartami i rozbawiała wszystkich. To ważna cecha. Myślę, że jeśli by zabrakło poczucia humoru, Khloe rzucałaby tylko mądre rady, jak… Buddystka.
Resztę czasu spędziłyśmy, jedząc szarlotkę i pijąc mrożoną kawę.
Było świetnie! Z racji tego, że za dwa tygodnie będą święta, wspominałyśmy jak kiedyś je spędzałyśmy i co będzie tego roku. Czy Rob (młodszy brat Khloe), znowu podpali choinkę „niechcący”? A może tym razem tata rozleje gorącą zupę na stół? Warto się przekonać.
Kiedy zaczęło się robi szarawo, postanowiłyśmy się ewakuować. Było dziesięć minut po czwartej i musiałam się spiąć, żeby zdążyć na czas do studia.
-Jakby, co dzwoń –przypomniała Khlo, kiedy wyszłyśmy przed kawiarnię. –Jestem w Londynie, do następnego piątku.
Pomachałam jej na pożegnanie i udałam się w stronę studia.


*

Miałam minimalne spóźnienie, a mianowicie to półgodziny. Wierzyłam, że jeszcze na mnie czekają i się nie rozmyśli. Po prostu, źle oszacowałam czas i… Odległość. W końcu zaczęłam biec. Z przepustką w ręce, między korytarzami i pokojami biegłam i starałam się odnaleźć pokój 345.
Wpadłam do środka jak burza. Byłam zgrzana, a policzki na pewno były mocno czerwone.
-Przepraszam za spóźnienie! –zawołałam, zamykając za sobą drzwi.
Nie krzyczcie na mnie, nie chciałam!
-W porządku Gigi, nic się nie stało –uspokoiła mnie Lauren, masując skroń i kończąc palić papierosa.
-Zgaś to –upomniał ją brunet, siedzący na sofie, naprzeciwko niej.
Ona zignorowała jego słowa i tylko uśmiechnęła się do mnie i wskazała na miejsce obok siebie.
-Gigi, to Simon Cowell –przedstawiła mnie.
Mężczyzna wystawił rękę.
-Giselle Diaz –uścisnęłam ją.
Simon posłał mi promienny uśmiech.
-Przejdźmy do rzeczy –podjął. –Masz niesamowity talent, wiesz? Nie można tego zmarnować i to byłby straszny wstyd, gdybym nie dał ci szansy. Bardzo chcę, żebyś podpisała kontrakt na płytę.
-Gigi –zasugerowała się mną, Lauren.
-Bardzo bym chciała –uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową.
-Załatwione! –klasnął w dłonie i wyjął z teczki papiery.
Podał je najpierw Lauren, a ona pokazała mi gdzie podpisać.
-Masz studio do dyspozycji, od zaraz –oznajmił. –Możesz tu pracować i nie ukrywam, ale zależałoby mi, żeby piosenka była skończona do końca tygodnia.
Byłam trochę zaskoczona jego prośbą, ponieważ nie potrafię pracować pod presją czasu. Emocje wylewam na papier i tak tworzę piosenki, a teraz co mam stworzyć? Tęsknota za domem?
Po krótkiej pogawędce z nimi, oboje opuścili studio i zostawili mnie samą.
W kącie stał fortepian. Podeszłam do niego i przyjrzałam się klawiszom.
*

Było po północy. Strasznie zmęczona, szłam korytarzem do automatu po kawę.
Miałam blokadę. Jedna zwrotka tekstu i przez tego kilka godzin, cały czas poprawiana. Byłam na siebie zła, że nie mogę nic innego napisać i ciągnęło mnie do jakichś miłostek.
Nacisnęłam przycisk z Latte i obserwowałam, jak się parzy.
-Giselle?
Pod wpływem męskiego głosu, odwróciłam się do mężczyzny, którym okazała się Harry.
Widziałam, jak bardzo był zdziwiony moją obecnością tutaj, tak jak ja, jego. Co robił w studiu o pierwszej w nocy?
-Niespodzianka! –zawołałam.
Miałam mu o tym powiedzieć, na naszej „kawie”, ale chyba nici z tego. Zrobiło mi się smutno, bo nie będę miała pretekstu, gdzieś z nim wyjść. Bez żadnych podtekstów.
Wyjaśniłam mu całe zajście z kontraktem i prawdziwy powód mojego przyjazdu do Londynu. Chyba się ucieszył, że mnie widzi. Przynajmniej takie miałam wrażenie, kiedy zaproponował mi pomoc przy piosence.
Siedzieliśmy na krzesełku przy fortepianie i staraliśmy się ułożyć melodię, idealną do słów. Było to nie lada wyzwanie. Nie wiedziałam, czy powinno być to smutno, ale tak czułam. Melancholijnie.
-Na czym grasz? –spytał.
-Fortepian i perkusja –odpowiedziałam, zgarniając włosy na ramię. –A ty?
-Na nerwach –zażartował.
W odpowiedzi zaśmiałam się i spojrzałam na partyturę.
-I figured it out I figured it out from black and white Seconds and hours Maybe they hide to take some time –zaśpiewałam, grając melodię. Po chwili dołączył się do mnie Harry ze swoim głosem. Niby nic, ale współgrały niemal idealnie. Tak mi się wydawało.
-You And I –rozbrzmiały nasze głosy. –We don’t wanna be like them. We can make it ‘till the end. Nothing can come between, you and I
To tyle. Nie wiedziałam, co powinno być dalej. Czułam naprawdę dużą blokadę, a melodia i słowa, przypadły mi do gustu, więc miałam wielką motywacją, żeby ją dokończyć.
-To było naprawdę dobre –uśmiechnął się. –Podoba mi się.
-Dzięki –zarumieniłam się.
-Mówią na ciebie ideał? Ładna, z talentem i zabawna…
-Kiepski tekst na podryw –zbeształam go.
Oboje się zaśmialiśmy.
-Dla mnie jesteś odpowiednikiem ideału –oznajmił, patrząc na mnie. 


Elie: Jestem lekko zmartwiona. Co się stało, kochane? Co jest nie tak z tym opowiadaniem? Nudzi was? Najwyraźniej chyba tak, bo nie chcecie komentować, to mnie trochę niepokoi… Pokażcie mi, że jest was dużo.
Przepraszam, że tak długo czekałyście, ale nie miałam motywacji.
Mam nadzieję, że pod tym postem będzie o wiele więcej komentarzy, liczę na to.
Głosujcie w ankiecie!

I mam dla was niespodziankę w postacie zwiastunu! Może wam to rozświetlić, nieco fabułę.