Kiedy
się obudziłam, doznałam szoku. Po pierwsze, rozsadzało mi czaszkę, a po drugie,
nie wiedziałam, gdzie jestem? Cholera jasna, pewnie jakiś gwałciciel sprowadził
mnie do swojego domku i dobierał się do mnie!
Otworzyłam
leniwie oczy i pierwsze, co przykuło moją uwagę to koszulka, którą miałam na
sobie. Była męska i pachniała… Harrym? O Boże! Byłam wczoraj tak zalana, że
nawet nie pamiętam…? Nie to się nie wydarzyło.
Nagle
ktoś obok mnie się poruszył.
-Aaaa!
–wrzasnęłam, przykrywając się kołdrą po szyję.
-Czemu
krzyczysz?! –zawołał.
-Bo
leżę z tobą w łóżku! –odkrzyknęłam, równie zdenerwowana. –Czy my…?
Harry
parsknął śmiechem, siadając na łóżku.
-Nie,
a chciałabyś? –poruszył zabawnie brwami.
Spiorunowałam
go wzrokiem i wstałam z łóżka.
Stanęłam
przed lusterkiem i kiedy zobaczyłam moje odbicie bardzo, ale to bardzo się
przestraszyłam. Miałam rozmytą kredkę wokół oczu, a na czole zostały smugi po
fluidzie. Na głowie miałam, jedno, wielkie siano.
Myślę, że najadłoby się kilka królików.
Myślę, że najadłoby się kilka królików.
Weszłam
do łazienki i zmyłam z siebie resztki makijażu i poprawiłam włosy szczotką,
którą znalazłam na półce.
-Na
dół, muszę zaraz iść… -oznajmiłam.
-A
nie chcesz, żebym się ogrzał? –zapytał, uśmiechając się zadziornie.
Wytrzeszczyłam
oczy, odwracając się do niego.
-Nie
ważne –machnął ręką i padł na łóżko.
Dlaczego
musiałam się tak napić? Dlaczego teraz niczego nie pamiętam? Założę się, że
pierdolnęłam coś głupiego, niestosownego i… Na pewno dwuznacznego, ale
wiedziałam, że on mi nie powie, co się wczoraj stało i jak trafiłam do ich
domu. Film mi się urwał, po tym jak razem z Perrie, wracając do loży
położyłyśmy się na jakimś stole. I to tyle. Co było dalej? Nie jestem wstanie
sobie przypomnieć,
ale byłam ciekawa, co się działo. Na pewno było ostro.
ale byłam ciekawa, co się działo. Na pewno było ostro.
Zeszłam
po schodach na dół, gdzie zastałam pozostałych. Wszyscy zajmowali się czymś.
-Jak
to się dziadostwo włącza? –warknęła Perrie, uderzając w radio.
-Bez
nerwów, blondi –zaśmiał się Louis i włączył urządzenie.
Edwards
zdziwiona, zmarszczyła brwi i odeszła.
Nagle
z głośników wydobył się dźwięk piosenki Taylor Swift „I Knew You Were
Trouble”.
Trouble”.
Przywitałam
się z każdym przekrzykując muzykę. Nie byłam pewna, czy Perrie już
wytrzeźwiała, bo trzymała w ręce drewnianą łyżkę i śpiewała refren. Usiadłam na
blacie obok Nialla i obserwowałam, jak blondynka dobrze się bawi.
Wczorajszy
wieczór, chociaż za bardzo go nie pamiętam, był naprawdę fajny. Poznałam
świetnych ludzi, którzy co chwile sprawiali, że na mojej twarzy pojawiał się
szeroki uśmiech. Byli tacy zgrani… Od razu gorzej mi się robiło, kiedy
powracałam myślami do pustego pokoju hotelowego. Musiałam tą piosenkę jak
najszybciej skończyć i wrócić do domu. Zostało dwa tygodnie do świąt, a ja nie mam żadnych prezentów, zupełnie nic!
najszybciej skończyć i wrócić do domu. Zostało dwa tygodnie do świąt, a ja nie mam żadnych prezentów, zupełnie nic!
Posłał
wszystkim groźne spojrzenie i opadł na kanapie.
Razem
z Niallem parsknęliśmy pod nosem, a ja zeskoczyłam z blatu i pod głosiłam
piosenkę.
-Giselle
Diaz, zabiję cię! –krzyknął Harold i zaśmiał się patrząc na mnie.
*
Przechadzałam
się między półkami w Tesco, szukając czegoś na kolacje.
Hotelowa
restauracja była naprawdę w porządku, ale miałam dość jedzenie homarów,
przegrzebków, czy co tam jeszcze jest. Dla mnie to jedzenie było trochę za
bardzo
wykwintne. Miałam ochotę na coś bardzo kalorycznego i postanowiłam zrobić makaron.
wykwintne. Miałam ochotę na coś bardzo kalorycznego i postanowiłam zrobić makaron.
Wisiałam
na telefonie od dziesięciu minut rozmawiając z Lauren o planie na następne dni.
-Jutro
możemy odwiedzić „Przyjazny Dom Dziecka” –zaproponowała, na co niemal od razu
przystałam.
Takie
miejsca, jak szpitale dziecięce, czy właśnie domy dziecka, były dla mnie
najlepszym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Czemu? Te dzieci,
prawdopodobnie nie wiedziały, co znaczy „mama”. Nie wiedziały, co to rodzina i jak to jest spędzać różne święta razem. Nikt nie darzy ich prawdziwą miłością, nikt nie powtarza im codziennie, że ich kocha. Dla mnie rodzina jest najważniejsza, więc nie wyobrażam sobie, chociaż jednego dnia, w którym nie porozmawiam z mamą albo Kendall.
prawdopodobnie nie wiedziały, co znaczy „mama”. Nie wiedziały, co to rodzina i jak to jest spędzać różne święta razem. Nikt nie darzy ich prawdziwą miłością, nikt nie powtarza im codziennie, że ich kocha. Dla mnie rodzina jest najważniejsza, więc nie wyobrażam sobie, chociaż jednego dnia, w którym nie porozmawiam z mamą albo Kendall.
-Pojutrze
masz wywiad w telewizji śniadaniowej „Good Morning Britain” –ciągnęła dalej.
Słuchałam
ją jednym uchem, bo nie mogłam zdecydować
się, który rodzaj makaronu wybrać. Gwiazdki były przeurocze, ale myślę, że za dziecinne i za małe do spaghetti.
się, który rodzaj makaronu wybrać. Gwiazdki były przeurocze, ale myślę, że za dziecinne i za małe do spaghetti.
-Gigi słuchasz mnie? –zdenerwowała się.
-Słucham,
słucham –oprzytomniałam. –Kokardki, czy nitki?
Zaklęła
pod nosem, na co się zaśmiałam i wzięłam nitki. Wszystko już miałam w koszyku,
więc udałam się prosto do kasy.
-Gigi,
nie myślałaś o tym, żeby kupić tu mieszkania? –spytała spokojnym głosem.
Zmarszczyłam
brwi.
-Nigdy!
–zaprzeczyłam. –Chcę jak najszybciej opuścić Europę i wrócić do domu.
-Wierzę,
że jest ci trudno, ale…-zająknęła się.
Czy
ona się denerwowała? Czułam, że zaraz coś się stanie. To taki dar, medium, po
mamie.
-Lauren,
mów! –ponagliłam ją i wystawiłam zakupy na taśmę.
-Bo…
Obawiam się, że… Nie będziesz mogła wrócić na święta do LA –westchnęła,
łamiącym się głosem.
łamiącym się głosem.
Na
początku mnie zatkało. Nie mogłam złożyć nic sensownego, po prostu nie mogłam
uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. I dlaczego?
-Dlaczego?
–spytałam cicho, odbierając od kasjerki resztę i paragon.
Skierowałam
się do parkingu podziemnego, gdzie czekał na mnie samochód.
Wpakowałam
zakupy do bagażnika i wsiadłam do środka.
-Simon
chciał, żeby piosenka została wydana w Wigilie, a ty masz ją
zaśpiewać, następnego dnia na żywo w wywiadzie z „E! News” –wyjaśniła smutnym
głosem.
W
tamtym momencie byłam wściekła, nie na Lauren, ale na pieprzonego Simona. Nie
miał prawa zabraniać mi wrócić do domu na święta, a tym bardziej planować coś,
o czym nie miałam pojęcia. To był cios poniżej pasa!
-Żartujesz,
tak? –parsknęłam.
-Przykro
mi, Giselle –mruknęła. –Nie mam wpływu na to, co on postanowi. Wiesz, że gdybym
ja się tym zajmowała, to już dawno mogłabyś być w domu.
-Rozumiem
–przygryzłam wargę. –Zadzwonię później.
-W
porządku –rzuciła. –Jutro po odwiedzinach w domu dziecka, rozglądniemy się za
czymś. Nie możesz cały czas mieszkać w hotelu.
Rzuciłam
telefon na fotel obok i głośno westchnęłam. To była naprawdę zła wiadomość. Nie
oczekiwałam takiego obrotu spraw i nie sądziłam, że to wszystko potoczy się,
tak źle. Nie chciałam tego, dlaczego więc on to zrobił?!
Miałam
ochotę jechać do tej cholernej wytwórni i nawtykać mu! Niestety kontrakt, to
kontrakt. Nic nie poradzę.
Po
piętnastu minutach byłam pod hotelem.
Nawet,
kiedy wróciłam do apartamentu, nie docierało do mnie to, że zostanę tu do
Bożego Narodzenia. Nigdy więcej, żadnych kontraktów z Simonem Cowellem. To
miasto naprawdę sprowadza na mnie same nieszczęścia. Dlaczego!?
Kiedy
wrzuciłam makaron do gotującej się wody, usłyszałam charakterystyczny dzwonek
Skype’a. Kiedy odebrałam na wyświetlaczu pojawili się rodzice z Kim i Kendall.
Uśmiech
sam pojawił się na mojej twarzy. Dopiero wtedy doszło do mnie to, jak bardzo za
nimi tęskniłam.
-Nasza
kochana gwiazdka! –zawołała Kim machając do mnie.
Zaśmiałam
się sztucznie. Nawet wspólna rozmowa nie poprawiła mi humoru. Byłam zmuszona im
powiedzieć i nie chciałam przeciągać. To nie miało sensu.
-Co
się stało? –zapytała Kendall, marszcząc brwi.
Wzięłam
głęboki oddech i opowiedziałam im całą historię.
Nie
zmuszałam ich do tego, żeby przyjechali, nawet tego nie proponowałam, bo
wiedziałam, że rodzinną tradycją jest spędzenie świąt w domu rodziców, w
Malibu. Byłam skazana na spędzenie świąt sama oglądając „Pretty Woman”.
Niech
to szlag!
-Przepraszam,
nie wiedziałam, że tak wyjdzie –mruknęłam, opierając się o blat stołu.
-Nic
się nie stało, wykombinujemy coś –uśmiechnęła się mama. –Nie będziesz sama na
święta w tym wielkim mieście.
-Co
masz na myśli? –zmarszczyłam czoło.
-Ja
wiem! –zawołała Kim i zaśmiała się głośno. –Święta w Londynie, siostra!
Parsknęłam
śmiechem, widząc jak podniecona jest, Kim na wiadomość mamy.
Ona
miała 27 lat i za kilka tygodni miała urodzić dziecko. Nie mieściło mi się w głowie,
że czasami była taka… Tępa.
-Nie
mogę was o to prosić –pokręciłam głową. –To jest szalone!
-Nikt
cię nie pytał o zdanie –wtrąciła Ken. –Postanowione i już!
-Wszyscy
chcecie to przylecieć? –roześmiałam się. To było absurdalne i nie miało szansy
się wydarzyć.
-A,
co to za święta bez rodziny? –zapytała mama.
*
Rozmawialiśmy
przez dwie godziny. Lauren, w którymś momencie też do nas dołączyła i obie
siedziałyśmy przed laptopem zajadając się spaghetti. Równocześnie wszystko
ustaliłyśmy, co do świąt. Wszyscy mieli przylecieć w Wigilię. Khloe z Lamarem i
Masonem, postanowili już zostać do świąt i kuzynka, miała pomóc mi z
przygotowaniem jedzenie.
Byłam
bardzo podekscytowana, nie sądziłam, że to wszystko potoczy się tak gładko.
Byłam szczęśliwa, bo miałam rodzinę, która zrobi wszystko, żebyśmy byli razem.
Mieszkanie
trzeba było obejrzeć, jak najszybciej.
O
jedenastej Lauren poszła do swojego pokoju, a ja byłam padnięta i marzyłam o
tym, żeby położyć się do łóżka.
Wyłączyłam
telewizor i w tamtym momencie zadzwonił mój telefon. Byłam lekko zdziwiona,
kiedy ujrzałam nazwę Harry’ego. Czego chciał o tej godzinie?
-Gigi?
–w słuchawce rozbrzmiał jego głos.
-Słucham?
–spytałam trochę zirytowana.
Byłam
bardzo zmęczona, a zmęczona Giselle, to zła Giselle. Warto zapamiętać.
-Wiesz,
co? Ja nie wiem, gdzie jestem totalnie! –wybełkotał do słuchawki, nie
powstrzymując śmiechu.
Był
pijany… Tego mi brakowało. Zalany Harry, który prawdopodobnie nie wiedział, co
się dzieje. Jak można pić dwa dni pod rząd? Nie rozumiem tego.
-I
tak myślałem, że…-przeciągnął, śmiejąc się.
-Do
rzeczy, Harry –ponagliłam go.
-Przyjechałabyś
po mnie? Tak bardzo, bardzo proszę –skomlił do słuchawki.
Nie
wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Byłam drugi raz w Londynie i nie za bardzo
orientowałam się, gdzie, co jest i tym bardziej nie wiedziałam, gdzie on się
znajduję. To jak szukać igły w stogu siana.
-Ja,
nawet nie wiem, gdzie ty jesteś –zauważyłam, przeczesując włosy palcami.
-Paddington
Street 16 340 –wyrecytował. –Przeczytałem to z tabliczki, jest taka
niebieska…
To
było śmiechu warte, on zachowywał się, jakby był zjarany.
-Zaraz
będę –westchnęłam i ruszyłam do holu.
-Jesteś
kochana… -wymruczał. –Czy to było seksowne? Tak sądzę.
-Nie
poleciałam na to –odparłam i rozłączyłam się.
*
Klub,
czy pub albo cholera wie, co znajdowało się dobre półgodziny od centrum
Londynu.
Nie
mam zielonego pojęcia, co on tam robił i z kim był, ale fakt jeden. Błądziłam o
północy po obcym mi mieście w poszukiwaniu Harry’ego Stylesa.
Gdyby
ktoś mi powiedział dwa lata temu, że będę to robić, to chyba zeszłabym ze
śmiechu, a teraz? Faktycznie to się dzieje!
W
końcu ujrzałam go opartego o budynek. Ręce miał schowane w beżowej budrysówce.
Lekko podobnej do mojego kożucha.
Zaparkowałam
samochód na krawężniku. Było cholernie zimno i ani żywej duszy na tym..
Deptaku, czy co to było.
Ale
miejsce, w którym był Harry to straszna speluna. Nieciekawa okolica, chciałam
jak najszybciej stamtąd spieprzać.
-Giselle,
mordeczko moja! –rozłożył ręce i jedną wskazał na mnie.
-Uspokój
się! –próbowałam powstrzymać śmiech wydobywający się z moich ust. –Jedziemy!
-Tak
jest, psze pani! –zasalutował i znowu parsknął śmiechem.
Wzięłam
go pod ramię i próbowałam szybko wrócić do samochodu. Niestety to było
niewykonalne. Harry wlekł się niemiłosiernie. Podziwiał każdy krzaczek i mówił
mi, jak wygląda, jakbym była ślepa. Nie byłam!
Nagle
zauważyłam kątem oka, dwóch mężczyzn. Jeden leżał na ziemi, a drugi okładał go
pięściami. Obaj byli bardzo umięśnieni i bałam się, jakkolwiek zareagować zwłaszcza,
że Harry był pijany. A może jeden z nich miał nóż?
Harry
obrócił głowę i dostrzegł ich. O nie!
-Nie
odzywaj się, idziemy szybciej –syknęłam i pociągnęłam go za rękaw, ale on się
zatrzymał.
-Ta
zostaw go stary, on ledwo dycha –machnął ręka Styles, nie zdając sobie sprawy z
powagi sytuacji.
Nagle
napastnik odwrócił się w naszą stronę i zdenerwowany podszedł do Harry’ego.
Nie, błagam! To musiało mieć złe zakończenie, nie wyobrażałam sobie tego
inaczej.
Mężczyzna
zamachnął się i uderzył pięścią w twarz Stylesa. Cholera jasna!
Po
chwili oboje zaczęli się naparzać.
-Puść
go albo zadzwonię na policję i zeznam wszystko, co zrobiłeś –odciągnęłam Harry’ego,
od bruneta.
Mężczyzna
odsunął się, a ja wykorzystałam okazja i pociągnęłam Stylesa, za sobą do
samochodu.
Elie: Przepraszam, że tak długo czekaliście, dziękuje za 11 komentarzy, to naprawdę miło. Jestem bardzo wdzięczna, mam nadzieję, że teraz będzie ich coraz więcej, a to nie było jednorazowo.
Proszę również osoby, które piszą z Anonima, żeby się podpisywały.
Jak podoba się ten rozdział? Mam nadzieję, że trochę poprawił wam humor.
A po świętach? Muszę się przyznać, że mam wyrzutu sumienia, bo wpierniczyłam trzy kawałki sernika ;/
Całusy ; *